Chociaż się różnimy, jesteśmy tacy sami!
Nazywam się
Ściółkacz i jestem muchomorem... No, teoretycznie. Jestem biały i mam czerwone
kropki, czyli wyglądam zupełnie inaczej niż inne muchomory. Kiedy miałem już
dość lat, by podróżować samemu, wymknąłem się z domu i ruszyłem szukać takich
grzybów jak ja.
Z początku
droga była prosta, ale potem zaczęła skręcać i piąć się w górę. Szybko się
zmęczyłem i zgłodniałem. Zrobiło się już ciemno, a każdy najmniejszy szelest
liści zaczął mnie przerażać, nie przestawałem iść na swojej jednej grzybiej
nodze. Nagle przede mną wyrósł wielki kształt. Krzyknąłem przeraźliwie.
- Czemu tak krzyczysz? - Zapytał mnie kształt.
- Prze... przepraszam – wyjąkałem. – Kim jesteś?
- Jestem Bezkolcy Jeż Fucisław. Ale możesz mówić mi Fucio. A
ty? Kim jesteś?
- Jestem Białym Muchomorem. Mam na imię Ściółkacz, ale
wszyscy mówią na mnie Ściółek.
- Acha - tylko tyle odpowiedział Fucio.
Podszedł do
mnie i wskazał na ścieżkę. Poszedłem we wskazanym kierunku i trafiłem do norki
Fucia. Ale Fucio nie mieszkał sam! Mieszkała tam jego żona Kolczyna i dwoje dzieci:
Ostrzynka i Igiełek. Bardzo się ucieszyli na mój widok i powiedzieli, że od
dłuższego czasu nie było u nich gości. Kiedy Fucio wszedł do norki, okazało
się, że nazwisko Bezkolcy ma swoje wytłumaczenie. Fucio nie miał kolców! Kiedy
zapytałem go, czy nikt się z niego nie śmieje, odpowiedział:
- Chociaż się różnimy, jesteśmy tacy sami! To zasada mieszkańców
lasu.
Wieczór w domu Fucia był bardzo miły. Na kolację
pani Kolczyna podała zupę jabłkową, omlety jabłkowe, do popicia kompot
jabłkowy, a na deser szarlotkę (najadłem się jabłek za wszystkie czasy!). Tę
noc spędziłem u Fucia i jego rodziny. Spałem na tapczanie w kuchni, było bardzo
przyjemnie. Następnego dnia rano ruszyłem w dalszą drogę w poszukiwaniu białych
muchomorów.
Poranek był
bardzo rześki. Aż chciało się śpiewać z ptakami. Zacząłem nawet nucić piosenkę,
którą kiedyś usłyszałem, gdy ludzie przechodzili przez las. Szło to mniej
więcej tak:
Szła dzieweczka do
laseczka
Do zielonego, do zielonego, do zielonego.
Napotkała myśliweczka
Bardzo szwarnego, bardzo szwarnego, bardzo szwarnego...
Do zielonego, do zielonego, do zielonego.
Napotkała myśliweczka
Bardzo szwarnego, bardzo szwarnego, bardzo szwarnego...
Dalej nie pamiętam, ale trudno. Zacząłem coś podśpiewywać o
słońcu. Usłyszałem jakiś szelest. Spojrzałem na na gałęzie nade mną. Siedziały
tam kruki. Całe czarne jak noc, ale był tam jeden całkiem biały. Zobaczył mnie
i zleciał na dół.
- Hej kolego! Jestem Białek! A ty? - Zapytał mnie trochę
skrzekliwym, ale przyjaznym głosem.
- Mam na imię Ściółkacz, ale nazywaj mnie Ściółek. Jak to
się stało, że jesteś biały?
- Taki się wyklułem - odpowiedział Białek. – Ale to nic!
Białe czy czarne pióra? Co za różnica? Przecież chociaż się różnimy, jesteśmy
tacy sami!
Znowu ten
zwrot. Co to znaczy? Nie miałem za bardzo czasu się zastanawiać, bo do Białka
podfrunęła czarnopióra ptaszyca.
- Kto to, kochanie? – Zapytała, wtulając główkę w białe
pióra.
- To Ściółek. Starczy dla niego obiadu, bo chciałbym go
zaprosić?
- Tak, tak. Spokojnie.
Tak zjadłem
obiad składający z owoców. Białek i jego młoda żona byli naprawdę bardzo mili.
Po obiedzie ruszyłem dalej.
- Lizak, szybciej! – Usłyszałem jakiś głos.
Lizakiem okazał się lis, dla którego piękna ruda sierść była
tylko marzeniem. Za nim biegł jego brat.
- Kogo my tu mamy? - Zapytał pogodnie pierwszy.
- Jestem Ściółkacz, muchomor – odpowiedziałem.
- A ja Lizak, a to mój brat Puszek.
- Czy mi się wydaje, czy ty masz zamiast sierści meszek? -
Zapytałem niezbyt taktownie.
- Tak. Ale to nic takiego – zaśmiał się Lizak. – Lubię swój
meszek. Robi się późno. Zostaniesz u nas na noc?
- Oczywiście, dziękuję.
Lisy były
bardzo, bardzo miłe. Znowu usłyszałem hasło: ,,Chociaż się różnimy, jesteśmy
tacy sami”. Opowiedziały mi, że inne lisy pomagają braciom w czasie zimy, kiedy
meszek Lizaka nie wystarcza. Najadłem się za wszystkie czasy pysznymi
pieczonymi kasztanami. Spałem przy cieplutkim piecu. Następnego dnia ruszyłem w
dalszą podróż.
Doszedłem
na skraj lasu. Rozciągała się tam zielona łąka, na której pasło się stado
owiec. Wszystkie białe, tylko jeden mały baranek był czarny.
- O, biały muchomor! – Zawołał. – Jestem Dyzio! Pobawimy
się?
Zgodziłem się i Dyzio
podczas zabawy przedstawił mi swoich przyjaciół.
- Chociaż się różnimy, jesteśmy tacy sami! – Roześmiał się.
– Dlatego razem się bawimy!
Teraz
dopiero zrozumiałem! Przecież ja nie jestem inny, jestem taki sam jak wszystkie
muchomory! Owce zaprosiły mnie na obiad.
W końcu wróciłem do domu, do mamy, taty i innych
muchomorów. Zrozumiałem, że tu jest moje miejsce.
Komentarze
Prześlij komentarz